IMG_20171206_0008

Handlarze marynarskich dusz czyli szanghajowanie

Ochotniczy zaciąg do marynarki handlowej lub wojennej właściwie nigdy nie rozwiązywał problemu niedoboru w załogach. Przyczyną były wyniszczające liczebność obsady wojny morskie prowadzone w różnych konfiguracjach i zmieniających się sojuszach przez cały XVIII i większą część XIX wieku. Potrzebowano zatem nieco bardziej radykalnych środków, aby zapewnić stały dopływ kandydatów lub doświadczonych marynarzy. Ponieważ ludzka pomysłowość w kwestii zarabiania pieniędzy jest ogromna i skoro pojawił się popyt na marynarskie dusze, należało zapewnić ich właściwy napływ zgodnie z prawami rynku.

IMG_20171206_0006

Press Gang na ulicach Londynu

Z tego powodu w większości dużych miast portowych świata pojawiły się wyspecjalizowane instytucje, choć może lepszym określeniem byłaby nazwa organizacje przestępcze lub mafie, uprawiające mroczny proceder porywania ludzi do służby na morzu właściwie w majestacie prawa. Na początku XVIII wieku w Niderlandach werbowników zajmujących się naborem do służby na morzu nazywano handlarzami marynarskich dusz.

Przekonywali do służby maria montesque promittis (z łac. obiecując góry i morza) naiwnych młodzieńców, którzy z chwilą podpisania kontraktu stawali się przedmiotem. Zwerbowanych kandydatów traktowano jak niewolników handlu. Zanim trafili na okręt, utrzymywał ich werbownik, który oczywiście starał się minimalizować koszty, aby zarobek był jak najwyższy. Co prawda wszystkie koszty werbunku i tak w konsekwencji ponosił marynarz, który wystawiał weksel dla werbownika na kwotę obejmującą jego morskie, niezbędne wyposażenie oraz wyżywienie w trakcie oczekiwania na zamustrowanie. Wierzytelność wykupował przyszły pracodawca, który po-trącał żeglarzowi określoną kwotę z każdej wypłaty.

Czas pomiędzy podpisaniem kontraktu a zaokrętowaniem przyszli marynarze spędzali w warunkach urągających ludzkiej godności. Werbownicy wynajmowali zazwyczaj jakieś nędzne mieszkanie na poddaszu lub w suterenie w paskudnej portowej dzielnicy, gdzie stłoczeni do granic możliwości kandydaci musieli czekać na zainteresowanie armatora. Wielu nie doczekiwało zamustrowania i w takich warunkach umierało. Werbownik jednak na tym nie tracił, ponieważ zostawał mu weksel, za którego płacił armator lub kampania.

IMG_20171206_0008

Angielski Press Gang na ulicach Nowego Jorku

Dorosłych mężczyzn werbowano na trzy lata, a chłopców na 10. Holenderscy handlarze dusz rozrzucali swoje macki nie tylko w Niderlandach, ale także w państwach niemieckich oraz Szwajcarii i Danii. Flotę holenderską w XVIII wieku ocenia się jako przestarzałą i dlatego służba zarówno w marynarce handlowej, jak i wojennej musiała być tam cięższa niż gdzie indziej (praca z przestarzałym takielunkiem statków holenderskich wymagała większej siły fizycznej).

W marynarskim slangu określenie „shanghaj” oznacza porwanie człowieka i wbrew jego woli dostarczenie go na statek w charakterze członka załogi. Nieudolne spolszczenie tego pojęcia — jak wyjaśnia Antoni Strzelbicki — to szanghajowanie. Osobę kierującą tym biznesem nazywano shanghaimasterem lub po prostu shanghajerem. Najprawdopodobniej określenie powstało w XIX wieku na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych Ameryki, w okolicach portu San Francisco, a jego etymologia wiąże się z chińskim portem Szanghaj, który w drugiej połowie XIX wieku był celem dla wielu żaglowców wypływających z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.

IMG_20171206_0010

Bunt na HMS Bounty

O ile holenderscy handlarze marynarskie dusze raczej werbowali, czyli teoretycznie decyzję o podjęciu morskiej służby przekonany delikwent podejmował samodzielnie, to w przypadku szanghajujących było to zupełne bezprawie. Centrum procederu stanowiły trzy amerykańskie miasta z zachodniego wybrzeża: San Francisco, Tahoma i Callao. Najsłynniejszymi szanghajerami byli Johny the Rougue, Jack the Diver i Szanghaj Brown „grasujący od Coronel w Chile do Vancouver w Kanadzie” (cyt. za A. Srzelbicki, Marynarski koktajl). Niedługo po wojnie secesyjnej za jednego żywego osobnika płacono 75 dolarów, co jak na tamte czasy było sporą sumą.

Najlepsi klienci szanghajerów to kapitanowie statków o najgorszej sławie, w tym kliprów. Mówiono, że na tych jednostkach nigdy nie refuje się żagli, co przyczyniało się do szybkiego zużycia masztów, rej i steng, a w konsekwencji determinowało ogromną liczbę wypadków oraz awarii omasztowania niosących śmierć załogantom. Kapitanowie i oficerowie cechowali się niepospolitą brutalnością, a wręcz sadyzmem. Aby zyskać posłuch, używali broni i bata, stąd bunty na tych jednostkach były częste. Duszono je jednak w zarodku, bezlitośnie rozprawiając się z ich prowodyrami, którzy kończyli zazwyczaj powieszeni na nokach rej. Mężczyźni na pokładzie statku mieli prosty wybór Mogli podpisać listę załogi i oficjalnie stać się jej członkiem lub zrezygnować z wyrażenia zgody, ale wtedy jednak byli pasa-żerami na gapę, których wyrzucano za burtę.

Niska skuteczność amerykańskiej policji powodowała, że szanghajowania nie udawało się zwalczyć. Inną rzeczą natomiast był fakt, że chyba niespecjalnie komukolwiek zależało, aby chociaż trochę ten proceder ograniczyć. Zazwyczaj porywano najbiedniejszych i pochodzących z marginesu społecznego, o których nie miał się kto upomnieć. Władze pozbywały się kłopotliwej grupy społecznej, a statki zyskiwały krnąbrne, ale jednak pełne załogi, a kapitanowie musieli sobie z nimi radzić wszelkimi sposobami.

IMG_20171206_0014

Midszypmen marynarki brytyjskiej

Bywało jednak, że wśród podstępnych szanghajerów trafiali się jeszcze bardziej nieuczciwi. W workach zamiast zamówionych, spojonych do nieprzytomności winem i whisky mężczyzn przesyłano na statki zwłoki kobiet albo szczury. Kapitanowie jednostek nie byli w takich wypadkach zadowoleni, jednak nie zrywali kontaktów z szanghajerami, ponieważ woleli stracić kilkaset dolarów niż szansę na uzyskanie w przyszłości nowych członków załogi.

Fach szanghajera nie był bezpieczny. Nie dość, że ciągle musieli się obracać w kręgach i miejscach, którym daleko było do eleganckich, to jeszcze mogli doświadczyć zemsty wracającego z rejsu marynarza, wcześniej bezlitośnie przez nich sprzedanego. Znany jest także przypadek, że w akcie zemsty sam szanghajer został przez swoją dawną ofiarę podstępem sprzedany. Pragnący zemsty marynarz przyszedł do znanego szanghajera Szanghaja Browna z propozycją podjęcia nowej służby. Brown ucieszył się z łatwego zarobku i natychmiast wskazał statek, na który we dwójkę mieli popłynąć. Po kilkunastu minutach wiosłowania dotarli do szykującego się do wypłynięcia w rejs żaglowca. Szanghaj Brown wspiął się po burcie jako pierwszy, aby czym prędzej odszukać kapitana i zainkasować pieniądze za dostarczenie nowego członka załogi. Wtedy marynarz, zamiast wejść z nim na pokład, krzyknął do kapitana statku, że ma nowego załoganta i odbił od burty.

Szanghaj Brown parał się przestępczym procederem od dawna i był powszechnie znany, wielu członków załogi jednostki, na jakiej się znalazł, właśnie jemu zawdzięczało marynarski fach, dlatego w czasie długiego rejsu z San Francisco do Jokohamy nie miał łatwego życia. Po czasie wrócił do portu i nadal szanghajował, aż pewnego dnia został zastrzelony przez jedną ze swoich ofiar. Według niektórych opracowań instytucja zwana Press Gangiem była najbardziej wynaturzonym rodzajem zmuszania do wykonywania zawodu marynarza. Pikanterii temu stwierdzeniu dodaje fakt, że powstała pod panowaniem praworządnego Imperium Brytyjskiego.

IMG_20171206_0016(0)

Press Gang porywa pana młodego w dniu ślubu

Korzenie Press Gangu sięgają połowy XVI wieku, kiedy nad Wyspami Brytyjskimi zawisło widmo francuskiej inwazji i po raz pierwszy doszło do tak bezprecedensowej, przymusowej branki w celu uzupełnienia załóg angielskiej marynarki wojennej. Nadanie służbie werbunkowej Royal Navy formalnego charakteru nastąpiło w 1793 roku. Swoje agendy instytucja miała w 51 miastach i portach na terenie Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii, a skuteczność działania zawdzięczała kilkuosobowym oddziałom złożonym ze zdeterminowanych werbowników.

Obliczono, że w 1795 roku działało 85 takich oddziałów. Press Gang stał się niezbędny, ponieważ przełom XVIII i XIX wieku był czasem wojen — po jednej stronie stała Francja z sojusznikami, a po drugiej Wielka Brytania z koalicjantami. Na morzach panowała Royal Navy i aby ten stan mógł trwać, a John Bull ciągle śpiewać „Rule Britannia, Britannia rule the waves…”, były potrzebne żelazne załogi, które swą oddaną służbą zdołałyby zapewnić supremację. ,Wooden chips and iron man” (okręty z drewna i ludzie z żelaza) — nie bez powodu właśnie tak określano Royal Navy.

Zastanawiać może fakt, dlaczego marynarze tak bardzo obawiali się służby na morzu i czemu potrzebowano tak drastycznych środków werbunku. Wątpliwości rozwiewa I.R. Hutchinson: „Życie człowieka na okręcie wojennym według Lorda Nelsona trwało przeciętnie do czterdziestego piątego roku życia. Kiepskie jedzenie i ciężka praca w bardzo trudnych warunkach wyciskały z niego soki życiowe, postarzały przedwcześnie i wystawiały na kontakt z chorobami typowymi dla jego zawodu. Codziennie padał z wyczerpania z powodu gorączki plamistej lub tyfusu.

IMG_20171206_0020(0)

Załoga brytyjskiego okrętu HMS Victory podczas bitwy pod Trafalgarem w 1805 roku

Łamały go febry, cierpiał na bóle reumatyczne (…). Szkorbut był jego zatwardziałym i bezlitosnym wrogiem (…). Jeśli jednak jakimś sposobem udało się mu umknąć panującym na okręcie chorobom i śmierci, to i tak wcześniej czy później dosięgało go wyczerpanie lub inwalidztwo, co na zawsze uniemożliwiało mu zarabianie na chleb”. Press Gang działał na lądzie i na morzu, dlatego żaden mężczyzna nie mógł się czuć bezpiecznie. Marynarze brytyjskich statków handlowych byli swego rodzaju naturalną rezerwą dla Royal Navy. Znane są przypadki, że brytyjskie okręty wojenne w okresie wojen napoleońskich wymuszały na kapitanach konwojowanych statków, również brytyjskich, wydanie części załogi, zostawiając im tylko niezbędną liczbę marynarzy.

Większość dużych okrętów miała swoje alter ego w postaci statku pomocniczego, specjalnie wynajętego do werbowania nowych członków załogi. Jednostki te czekały na wracające z długich rejsów statki i „wynajęte za pewne stawki miesięczne [przez Royal Navy] wykorzystywane były tak długo, jak wymagała tego potrzeba, a używano ich głównie przy pozyskiwaniu ludzi na okręty królewskie lub w innych sprawach powiązanych z tą działalnością” (cyt. za J.R. Hutchinsonem). Bywało, że duże okręty liniowe miały kilka takich statków. Jednostki pomocnicze stworzyły gęstą sieć posterunków na podejściach do portów i w ujściach większych rzek. Akcjom werbunkowym starano się nadać pozory legalności, dlatego czasem przywódca danego Press Gangu był wyposażany przez oficera zlecającego pobór (najczęściej kapitana statku) w nakaz werbunkowy.

Razem z nim werbowało dwóch najmłodszych stopniem oficerów z okrętu — midshipmenów. Taka grupa wkraczała na pokład jednostki handlowej i nakazywała zbiórkę, podczas której werbownicy prowadzili gruntowne przeszukiwanie jednostki. Niekiedy dochodziło do regularnych bitew pomiędzy Press Gangami a niechętnymi do służby żeglarzami, wybuchały również potyczki pomiędzy załogami statków pomocniczych rywalizującymi o rekrutów.

IMG_20171206_0016

Ilustracja książki Porwany za młodu

Na lądzie technik werbunkowo-kidnaperskich można wyróżnić dużo więcej. Na dobrą sprawę nie istniało nad-morskie miasto, w którym nie działał gang. Zwykle ich członkowie byli powszechnie znani, co raczej nie ułatwiało im pracy — kiedy tylko pojawiali się w mieście, ulice pusto-szały. Właśnie dlatego często wyjeżdżali poza granice swoich miejscowości i imali się najróżniejszych podstępów, aby zrealizować zlecone zamówienie.

Bardzo często posługiwali się przebraniami i na przykład jako cyrkowcy albo od-działy rekrutacyjne armii lądowej pojawiali się w miastach oraz przysiółkach. Jak pisze J.R. Hutchinson: „Z kokardami u kapeluszy, przy akompaniamencie werbli i przeszywającego dźwięku piszczałek przebrani członkowie gangów ostentacyjnie maszerowali przez główną ulicę jakiegoś pokaźnego wiejskiego miasteczka, kierując się w stronę rynku.

Ponieważ nikt nie obawiał się nieszkodliwego oddziału werbowników, pojawiało się wielu gapiów chcących zobaczyć widowisko i posłuchać muzyki. Gdy udało się już w ten sposób zebrać sporą liczbę ludzi na otwartym terenie, członkowie gangu natychmiast zrzucali przebrania i chwytali każdego, kogo tylko zdołali. Dni handlowe nie były jednak odpowiednie do zastosowania tej taktyki, gdyż przyciągały zbyt wielkie tłumy”.

Dobrymi kandydatami na członków załóg okrętów potężnej Royal Navy byli ci mężczyźni, którzy nadużywali alkoholu. W większości tawern i gospód gnieździli się zatem informatorzy Press Gangów i obserwowali pijących oraz biesiadujących mężczyzn, wyławiając tych o najlepszych warunkach do pracy na morzu. Kiedy uznali, że delikwent „wygodnie przycumował do Sot’s Bay”, czyli jest wystarczająco pijany, wysyłali posłańca z hasłem „wyślijcie swoich zbirów”.

Dla wszystkich kierujących gangami był to sygnał, że czas przystąpić do działania. Gangi wykorzystywały wszelkie ludzkie słabości, aby zrealizować zadania. Do werbunku używano prostytutek i innych osób z marginesu społecznego. Czasami o tym, kto stawał na pokładach okrętów wojennych, decydował donos i anonim, gdyż niekiedy była to jedyna droga, aby samemu wyplątać się z poboru — wystarczyło wskazać na przykład sąsiada. Jedna z bardziej znanych ilustracji z epoki pokazuje porwanie do marynarki pana młodego niemal wprost sprzed ołtarza.

Kres działania Press Gangów wyznaczają dwie daty — 1833 i 1835 — obie poprzedzone serią buntów i rebelii na okrętach Royal Navy. Uświadomiły one admiralicji, że obecność tylu mężczyzn służących przymusowo prędzej czy później będzie skutkować co najmniej niepokojami, mogącymi prowadzić do znacznego zmniejszenia skuteczności floty wojennej imperium. Innym czynnikiem, mocniej chyba przekonującym ten sklepikarski naród, był fakt, że koszt funkcjonowania Press gangów wynosił niewspółmiernie więcej od zaciągu ochotniczego.

Działanie gangsterskie zaczęło przypominać węża jadającego własny ogon — werbowników było tak wielu, że ami mogli stanowić obsadę wielu okrętów. Poza tym zmieniało się podejście i zaczęto zachęcać do służby, a przede wszystkim z czasem po prostu zmniejszył się popyt. Na zakończenie warto przytoczyć anegdotę, świadczącą o tym, że nie tylko przepotężna Royal Navy borykała się z niedostatkiem załóg.

Car Piotr I, który swoimi niekiedy wątpliwie skutecznymi reformami próbował wprowadzić Rosję do Europy, także potrzebował rekruta do floty. Podobały mu się angielskie wzorce werbunkowe, jednak o ile rosyjski chłop doskonale sprawdzał się w roli żołnierza na lądzie, niestety, był kiepskim marynarzem. Aby zatem uzupełnić zasoby ludzkie floty, car porwał co dziesiątego angielskiego marynarza ze statków kotwiczących w porcie w Archangielsku, czym dorównał najlepszym w tym fachu zbirom.

Szanghajowanie i działalność Press Gangów była wynaturzeniem wynikającym z niechęci wobec zawodu marynarza. Nie można jednak powiedzieć, że nie znajdowali się tacy, którzy na morze szli dobrowolnie. Wspomniano o zaciągających się zarówno młodych ludziach, jak i tych w dojrzałym wieku. Dla wielu bycie marynarzem było jedyną drogą i zapewne nie wyobrażali sobie wyboru innej.

spacer

Odpowiedz