KARY, czyli nie przeciągajcie mnie pod kilem .
Utrzymanie dyscypliny na jednostce pływającej było zasadniczą sprawą dla jej szeroko pojętego bezpieczeństwa. Aby kary odnosiły prewencyjny efekt, musiały być dość okrutne i egzekwowane z całą stanowczością. Ich rodzaj zależał od przewinienia i humoru kapitana, który w tych sprawach miał ostatnie słowo, choć organem wykonawczym był bosman lub cała załoga.
Jedna z najsłynniejszych i najokrutniejszych kar to przeciąganie pod stępką, podobno wymyślone przez śródziemnomorskich piratów. Obwinionemu obwiązywano stopy i pachy sznurem, a następnie zanurzano go w wodzie i trzykrotnie przeciągano pod dnem statku.
Było to bardzo niebezpieczne, ponieważ mógł się tam natknąć na ostre krawędzie muszli, co groziło okaleczeniem. Jeżeli karę wykonywano na morzach południowych, narażony był także na spotkanie z rekinami, zwabionymi krwią z ran. I wreszcie całkiem prozaicznie, marynarz mógł po prostu utonąć.
Mało komu udało się przeżyć ten powolnie wykonywany zabieg. Z wymierzaniem tej kary wiąże się anegdota. Podróżujący po Europie Zachodniej car Piotr I Wielki odwiedzając angielski okręt liniowy oznajmił, że z wielką przyjemnością zobaczy, jak wygląda słynne przeciąganie pod stępką. W odpowiedzi usłyszał, że w tej chwili nie ma żadnego marynarza, który zasłużył na taką karę.
Car na to odpowiedział, że rozumie sytuację, ale można w takim razie skorzystać z jednego z towarzyszących mu lokajów. Brytyjscy oficerowie z przerażeniem oznajmili monarsze: „Najjaśniejszy Panie, w tej chwili Wasza Wysokość i jej poddani znajdują się na terytorium brytyjskim i dlatego wszyscy znajdujecie pod ochroną brytyjskiego prawa. Takiej kary nie można wykonać bez przewinienia”. Car był niepocieszony, nalegał, ale pokazu nie zrobiono.
Za wiele przewinień karano „powieszeniem za szyję aż do śmierci”, m.in. za dezercję, która była szczególnie ścigana w marynarce wojennej. Z czasem karę stryczka zamieniono na chłostę wykonywaną w sposób określony zwyczajem. Załoga ustawiała się na pokładzie w szpalerze, a każdy z marynarzy musiał karanego mocno uderzyć. Solidności zadawania ciosów pilnował bosman lub jeden z młodszych oficerów. Taką karę, nazywaną biegiem przez kije, często stosowano we flocie rosyjskiej.
W marynarkach innych krajów delikwenta przywiązywano do masztu i zadawano mu od 10 do 600 uderzeń biczem, nazywanym kotem o dziewięciu ogonach (The Cat o’ Nine Tails). Bat był spleciony z rzemieni ukształtowanych w dziewięć lin opatrzonych na końcu węzłami lub ołowianymi kulkami, a w ekstremalnych przypadkach małymi haczykami. Karę chłosty, popularną w każdej flocie, wymierzano bardzo często. Interesujące jest, że jeszcze pod koniec XIX wieku figuruje w wojskowych kodeksach karnych, chociaż od połowy tego stulecia coraz rzadziej ją stosowano.
Pierwsi odeszli od niej Francuzi w 1848 roku, w dalszej kolejności Brytyjczycy i Amerykanie. Najdłużej utrzymała się w marynarkach rosyjskiej i niemieckiej. Ilość uderzeń bata określał kapitan w porozumieniu z lekarzem okrętowym, który przed egzekucją oceniał stan obwinionego i potwierdzał, że zniesie on wyznaczony wymiar kary. Oczywiście, jeżeli miał ją w ogóle przeżyć.
Niekiedy karę celowo zawyżano, aby podczas jej wykonywania marynarz wyzionął ducha. Bat jeszcze w drugiej połowie XIX wieku był narzędziem zachęcającym marynarzy do rzetelnej pracy. Równie surowo jak dezercję karano bójki na pokładzie. Marynarzowi, który pierwszy wyciągnął nóż, przybijano dłoń do masztu.
Jeżeli w wyniku bijatyki ktoś z załogi zginął, zabójcę przywiązywano do ciała ofiary i obu wrzucano do morza. Dojmującymi karami obłożono także podniesienie ręki na przełożonego oraz niewykonanie rozkazu. Jeżeli marynarz zachował się w taki sposób po raz pierwszy, tracił dłoń, ale jeśli zdarzyło się to po raz kolejny, karą była śmierć przez powieszenie.
Powieszenie na noku rei groziło żeglarzowi, który złorzeczył przeciw Bogu lub nadużywał jego imienia.
Wieszano także za bunt i tchórzostwo oraz oszustwa werbunkowe, np., jak pisze Edward Kaczorowski, gdy przyszły marynarz wziął zaliczki na zaokrętowanie od kilku werbowników i udawał, że mustruje się na kilka okrętów. Interesujące jest, że kodeksy morskie za niektóre uchybienia dyscypliny przewidywały zamianę kary śmierci na wysoką grzywnę lub chłostę.
Dotyczyło to takich przestępstw jak uderzenie oficera i zbyt szybkie wystrzelenie z działa. W tym ostatnim przypadku zamiast powieszenia trzeba było zwrócić koszt pocisku, co załatwiałoby sprawę w kwestii formalnej, jednak przyczyniało się do całkowitego bankructwa oskarżonego, ponieważ kwota była niewspółmierna do rzeczywistych kosztów. W przypadku naruszenia cielesności oficera zamiast powieszenia na rei obwiniony mógł wybrać karę chłosty. Jeżeli się na to decydował, przywiązywano go do specjalnego stołka i obwożono szalupą po wszystkich okrętach eskadry.
Zazwyczaj skazaniec nie przeżywał i umierał podczas egzekucji, jednak nawet wtedy nie przerywano jej wykonywania. Oczywiście nie wszystkie kary były tak dotkliwe. Za niewielkie przewinienia albo wyrokiem przełożonych marynarzowi zmniejszano lub pozbawiano go racji żywnościowej albo wody.
Niekiedy kapitan decydował się na wstrzymanie delikwentowi wydawania grogu lub wina. Karani byli także nierzetelni oficerowie, ale zwykle skazywano ich na areszt do czasu osądzenia na lądzie lub degradowano, co jednak nie zdarzało się często. Podobno nadzwyczajne sytuacje wymagają nadzwyczajnych środków — to powiedzenie niezwykle trafnie pasuje do życia na statku.
Ciągłe zagrożenie, uciążliwe, wręcz nieludzkie warunki służby i wroga natura skłaniały do działań, w naturalnym odruchu będących próbą ochrony własnej osoby wbrew interesowi ogółu załogi. Poza tym morze sprawia, że człowiek staje się nieczuły na porywy ludzkiego serca. Do służby na statkach trafiali ludzie, którzy równie dobrze co w kubryku czuli się w najgorszych więzieniach i tylko język ciężkich kar był dla nich zrozumiały.