IMG_20171206_0030(0)

Śmierć i pogrzeb na morzu

 

 

Czy na morzu ludzie umierali częściej? Chyba nie, choć okazji do śmierci mieli znacznie więcej niż na lądzie. Ponieważ renty przysługiwały tylko oficerom, starzy i zniedołężniali marynarze, choć przepracowali na morzu wiele lat, zwykle nie mieli pieniędzy na przytułek, w którym mogliby w godziwych warunkach dokonać żywota. Na minimalną opiekę państwa za swoje zasługi mogła liczyć tylko załoga wyższej rangi.

Na morzu kres ludzkiego żywota stwierdzał lekarz albo kapitan. Aby wszystko zgadzało się w dokumentach, fakt ten zapisywano w dzienniku okrętowym i księdze poborów. Koledzy inwentaryzowali przedmioty należące do zmarłego i deponowali je w magazynie. Bardzo często na mocy decyzji kapitana przeprowadzano licytację dobytku, a dochód w całości przeznaczano dla jego rodziny.

Niejednokrotnie za najprostsze narzędzia osobiste typu fajka lub grzebień uzyskiwano wysokie ceny, wielokrotnie przewyższające ich wartość, ponieważ marynarze zdawali sobie sprawę, kogo wspomagają. Zmarły leżał na dziobie statku jeszcze przez 24 godziny po śmierci. W ten sposób się upewniano, czy marynarz nie pozostaje w letargu. W XIX wieku obawa przed pochowaniem w stanie „pozornej śmierci” była powszechna.

Zanim ostatecznie denata zaszyto w jego hamak, kapitan raz jeszcze sprawdzał, czy delikwent naprawdę nie żyje. Podobno w niektórych flotach podczas zaszywania ciała w hamak praktykowano przeprowadzanie ostatniego ściegu przez nos zmarłego, aby ostatecznie sprawdzić, czy na pewno wyzionął ducha.

Po przeprowadzeniu wszystkich testów ciało obciążano i kładziono na „śmiertelnej desce”, a następnie okrywano banderą. Ostatnie słowo wygłaszał najbliższy przyjaciel zmarłego. Po przemowie uderzano w dzwon okrętowy i na komendę „Kotwicę rzuć!” ciało zsuwano do wody. Niekiedy pogrzebowi towarzyszył kapelan, jednak niezbyt chętnie, ponieważ zazwyczaj traktował swój udział nie jako obowiązek, ale przykrą konieczność.

Jeżeli na okręcie lub statku panowała epidemia, co w XIX i XIX wieku nie było takie rzadkie, a denat był jej ofiarą, to czynności pogrzebowe jeszcze bardziej ograniczano. W pogrzebie nie uczestniczył ani kapitan, ani kapelan. Marynarz był zaszywany w płótno lub hamak, obciążany kulami armatnimi i po prostu wrzucany do morza.

spacer

Odpowiedz